niedziela, 25 maja 2014

Ruszajmy się






 Cudowna pogoda sprawia, że nie chce się siedzieć w domu.Wycieczka rowerowa po okolicy to super pomysł . Każda forma aktywności to super sprawa dla naszego umysłu i ciała. Duża dawka świeżego powietrza  oraz wysiłek fizyczny dotlenia krew. Czuję sie zdrowiej i szczęśliwiej. Mam energię i chęć do działania. Dziś wybrałam wycieczkę rowerową w okolicy mojego domu. Za tydzień planuje wycieczkę nad jezioro Zegrzyńskie. Ruszajmy się.


 













sobota, 17 maja 2014

Zakupy na rynku



Zakupy na targu albo jeśli ktoś woli na bazarku tak się mówi kiedy wybieramy się na zakupy w mieście. W mniejszych miejscowościach wybieramy się na zakupy  na rynku. Jedno jest wspaniałe w takich zakupach świeże produkty. Często produkty które ktoś sam uprawia albo hoduje. Niewątpliwie jest to też uczta dla oczu, smaku i przede wszystkim zapachu. Dużo czasu minęło zanim przekonałam się do robieniach właśnie takich zakupów nie lubiłam wręcz takiego miejsca, męczył mnie duzy tłum ludzi, hałas i tak wielka różnorodność produktów. Znalazłam więc swój sposób na zakupy na rynku. To prosty sposób trzeba znaleźć sobie swoich ulubionych sprzedawców. Przy ich wyborze kierowałam się opinią bywalców takich miejsc. Tak więc znalazłam swojego pana u którego kupuję jajka, biały ser, mleko, ziemniaki, marchewkę, buraki czerwone, cebulę czosnek, fasolę świeżą lub po sezonie suszoną, bób, soczewicę, ciecierzycę, kasze, truskawki i długo by jeszcze wymieniać. Wszyscy ci, którzy sprzedają towary które sami uprawiają opowiadają potem o nich że sami je sadzili i troszczyli się o nie żeby ładnie rosły.
W każdą sobotę przed siódmą, a latem jeszcze wcześniej jadę na mój lokalny rynek po świeże pyszności, które potem zjadamy  w ciągu tygodnia. Nie wyobrażam sobie że mogłabym wszystkie te rzeczy kupować  w supermarkecie.














poniedziałek, 5 maja 2014

Smaki Świata Chiny




Mam dla Was kolejną porcję wspaniałości. Tym razem współautorka bloga Mariola opowiada o podróży do Chin, w którą wybrała sie razem ze swoją córką Martynką. Prześliczne zdjęcia i bogactwo praktycznych informacji przydatnych w zorganizowaniu takiej podróży opisała poniżej.





O podróży do Chin myślałam od dawana, a bardzo intensywnie odkąd moja córka wróciła z Pekinu z plikiem fantastycznych fotografii i opowieściami o „zupełnie innym świecie”. Wreszcie nadarzyła się okazja w związku z promocją KLM-u na loty do Shanghaju. Bilety udało się kupić po naprawdę atrakcyjnej cenie, jedynym minusem była podróż przez Paryż, co oczywiście wydłużyło cały rejs mniej więcej o 4 godziny. Formalności wizowe, pomijając konieczność odstania około 4 godzin w kolejce po odbiór wizy, nie zajmują wiele czasu i nie są skomplikowane. Wiza nie jest jednak tania biorąc pod uwagę, że ma charakter jednorazowy. Przed wyjazdem warto kupić trochę juanów w kantorze, aby mieć przynajmniej na początek trochę gotówki. W samym Shanghaju w zasadzie wszędzie można płacić kartą kredytową, jest też bardzo dużo bankomatów i banków/kantorów gdzie można wymienić walutę (najlepiej mieć USD).
Program naszej wyprawy był bardzo napięty biorąc pod uwagę, że miałyśmy do dyspozycji niespełna 10 dni. Nie mam doświadczeń z innych miesięcy, ale wydaje mi się, że marzec jest bardzo dobrym okresem na zwiedzanie Shangaju i południowych rejonów Chin. Jest dość ciepło ale nie upalnie i dość sucho. Nie ma też wielu turystów zagranicznych.

Shanghai
W Szanghaju wylądowałyśmy wczesnym rankiem. Bez problemu po oznaczeniach na lotnisku trafiłyśmy do metra. Bilet z lotniska do centrum miasta kosztuje 8Y, czyli ok. 4 zł (przejazd zajmuje około godziny). Można wybrać droższą opcję, czyli Maglev (40Y), ale my pojechałyśmy metrem, bo bez przesiadki do samego hotelu, co w przypadku bagażu miało znaczenie. Przejazd Maglevem to jednak obowiązkowy „punkt programu”-– przypuszczam, że niewiele jest okazji, żeby przejechać się pociągiem rozwijającym prędkość 300 km/h
Przy okazji podróży do Chin po raz pierwszy zdecydowałam się skorzystać z oferty hosteli (polecam hostelbookers.com) i naprawdę byłyśmy zadowolone. Oczywiście nie ma co liczyć na luksusy, ale nasz hostel (Blue Mountain Bund Youth Hostel) w Shanghaju miał schludny pokój z łazienką i darmowym Wi-Fi, bardzo miłą (anglojęzyczną! – co w Chinach wcale nie jest regułą) i służącą cennymi wskazówkami obsługę na recepcji, a przede wszystkim był fantastycznie zlokalizowany.
Shanghai jest niesamowitym miastem i cały czas  się rozwija. Turystom ma wiele do zaoferowania- poczynając od wspaniałych drapaczy chmur w dzielnicy finansowej po zabytki i ogrody Bundu (koniecznie wypijcie herbatę w słynnej zabytkowej herbaciarni niedaleko wspaniałego ogrodu Yuyuan). Nie można też ominąć koncesji  francuskiej z jej  pięknymi willowymi zabudowaniami, butikowymi restauracjami, oferującymi przysmaki kuchni lokalnej i europejskiej (polecam naleśnikarnię Craperie (do wyszukania przez aplikacje tripadvisor) prowadzoną przez Francuza – nie jest tanio, ale porcje bardzo duże i pyszne). Jeśli już jesteśmy przy jedzeniu – to nie zetknęłam się wcześniej z taką rozmaitością kulinarną, jaką oferuje Shanghai. Jedzenie jest dostępne  w zasadzie na każdym kroku, oczywiście nie dyskutuję na temat jakości potraw i higieny serwowania, ale przechadzając się po uliczkach Shanghaju odnosi się wrażenie, że jego mieszkańcy nie gotują w mieszkaniach  tylko na ulicy. Nam, jako przewodnik po kulinarnych miejscach Shanghaju służyła aplikacja tripadvisors, dzięki której znalazłyśmy naprawdę wspaniałe miejsca z wegetariańską kuchnią lokalną  i restaurację sushi.
Poruszanie się po Shanghaju nie sprawia żadnego problemu. Sieć metra jest fantastycznie rozbudowana, bardzo dobrze oznaczona, wagony nie są bardzo zatłoczone a bilety w I i II strefie tanie.

Wodne miasteczko Zhujiajiao

Będąc w Shangaju warto  się wybrać na wycieczkę do niezbyt zatłoczonego przez turystów wodnego miasta Zhujiajiao. Można tam dojechać autobusem z dworca autobusów wycieczkowych przy stadionie (godzina drogi w jedną stronę). Muszę przyznać, że by niestety poniosłyśmy porażkę w odszukaniu tego dworca i tym samym autobusu (niestety w Shangahaju trzeba się liczyć z dużymi problemami  w komunikacji w j. angielskim). Ostatecznie do  Zhujiajiao dotarłyśmy z wycieczką z grupą Chińczyków, co gdyby nie fakt, że trafiłyśmy na Chinkę mieszkającą od jakiegoś czasu w Toronto i mówiącą świetnie po angielsku- mogłoby się okazać jedną wielką katastrofą (nawet przewodnik grupy nie mówił po angielsku). Zwiedzanie miasteczka z grupa chińską samo w sobie było dużą „atrakcją”. Horror zaczął się już w drodze, w autobusie, jak nasz przewodnik włączył mikrofon z nagłośnieniem, które nieboszczyka postawiłoby na równe nogi i zaczął wywoływać po imieniu wszystkich uczestników wycieczki (zresztą robił to później jeszcze co najmniej 10 razy). Wspomniana wyżej Chinka z Toronto, była dla nas prawdziwym wybawieniem, tłumacząc najistotniejsze informacje podawane przez przewodnika. Zdecydowanie polecam indywidualne zwiedzanie miasteczka, szczególnie, że wycieczki grupowe większość czasu przeznaczają na zwiedzanie świątyń buddyjskich, których na „trasie” jest chyba pięć i dla przeciętnego turysty/niebuddysty to trochę za duża dawka. Jeśli jednak wolimy zorganizowane grupy – warto dokładnie upewnić się, czy przewodnik jest anglojęzyczny. Sam fakt, że nie mówimy słowa po chińsku jeszcze nie oznacza, że agent w biurze podróży poinformuje nas bez naszego pytania, że wycieczka będzie wyłącznie w j. chińskim oraz, że przewodnik nie mówi po angielsku. Niestety przyzwyczailiśmy się, że j. angielski jest „wszechobecny” i przyjmujemy pewne rzeczy za oczywiste. W Chinach to podstawowy błądJ
Zhujiajiao jest  miejscem cudownym i nawet wspomniane wyżej dodatkowe „atrakcje” nie zatarły wspaniałego wrażenia z wycieczki. Uliczki Zhujiajiao położone nad kanałami, trochę przywołują skojarzenia z Wenecją lub Amsterdamem. Można wynająć łódź za 100 Y (cena za łódź, która mieści 6 osób). W miasteczku jest mnóstwo restauracji oferujących lokalne przysmaki (sporo ryb, ale też pyszna golonka wieprzowa i oczywiście rozmaitość pierożków gotowanych na parze, które można kupować na sztuki „na wynos”). Oczywiście nie brakuje też rozmaitych sklepików z  pamiątkami, ale sprzedawcy nie przytłaczają i nie nagabują turystów. Warto zostać w Zhujiajiao do samego wieczora, kiedy zapalają się lampiony a na kanały wypływają łodzie udekorowane kwiatami lotosu. Przejażdżka kanałami po zmierzchu dostarcza naprawdę miłych wrażeń.

Guilin i Longij rice terraces

Kolejnym celem naszej podroży do Chin były ryżowe tarasy – Longij rice terraces, zwane też Dragon Backbone’s rice terraces. Tarasy ryżowe są położone jakieś 70 km na południe od Gulilin. Do Guilin z Shangaju najlepiej dostać się oczywiście samolotem, ale jeśli ktoś ma więcej czasu, to są też bardzo dogodne połączenia kolejowe. Samo Guilin nie jest bardzo ciekawym miastem, z wyłączeniem okolic jeziora otoczonego pięknym zacisznym parkiem z licznymi mostkami i kawiarenkami pod chmurką. W okolicy jeziora i rzeki jest też wiele straganów, na których można kupić pyszne zielone i ogromne mango (koniecznie trzeba spróbować) – zakupy najlepiej robić po zmierzchu, kiedy lokalni sprzedawcy powoli zamykają stragany, wtedy jest naprawdę bardzo tanio. Dobrze jest też podejść, gdy przy straganie zakupy robi rdzenny mieszkaniec Chin, wtedy jest większe prawdopodobieństwo, że sprzedawca widząc „białą twarz” nie zawyży ceny. W restauracjach przy deptakach można naprawdę smacznie zjeść (aczkolwiek czasami trzeba się uzbroić w cierpliwość i pogodzić z faktem, że potrawy są przynoszone w takiej kolejności jak je kucharz przyrządził i przystawkę można otrzymać po daniu głównymJ).

Z Gulilin na ryżowe tarasy można wybrać się na jednodniową wycieczkę, kupując bilet na lokalne autobusy (busiki) za ok. 50Y albo bardziej komfortowe za nieco większą ceną autokary wycieczkowe. Wstęp do parku to wydatek 120Y. Zdecydowanie polecam wyprawę na dwa dni z noclegiem na tarasach w jednym z malutkich hotelików lub hosteli. My zatrzymałyśmy się w przytulnym Tian Ranju Inn’s (120Y/noc/pokój 2 osobowy) – niewielkim pensjonacie prowadzonym przez przemiła młodą parę Chińczyków. Hotelik położony jest niemal w samym sercu tarasów (jakieś 45 min spacerem w górę od bramy wjazdowej do parku narodowego w miasteczku Danzhai na stronie internetowej hotelu znajdziecie bardzo szczegółowe wskazówki) i poza noclegami można w nim bardzo smacznie i niedrogo zjeść.
Tarasy ryżowe dostarczają niewypowiedzianej dawki niesamowitych doznań. Piękne o każdej porze roku i zmieniające się w zależności od pory roku są też świadectwem ogromu pracy wielu pokoleń grupy etnicznej Zhuang i Yao, zamieszkujących te górzyste rejony Chin, włożonej w budowę tarasów (wg informacji przewodników turystycznych konstrukcję tarasów rozpoczęto  w XIII w i kontynuowano aż do wieku XIX. Podobno najpiękniejsze widoki tarasy oferują w czerwcu i lipcu, kiedy napełniają się wodą i wyglądają tak, jakby ktoś wyścielił je ogromnymi lustrami – mam nadzieję, że dane mi je będzie jeszcze kiedyś zobaczyć.
Przyznam szczerze, że jechałam na tarasy z duszą na ramieniu, po lekturze różnych wpisów internautów o przygodach, które ich spotkały w parku narodowym, wynikające z braku oznaczeń szlaków turystycznych. Na szczęście nasze doświadczenia były całkiem odmienne – poza jednym przypadkiem, gdzie rzeczywiście przegapiłyśmy oznaczenie szlaku i trochę zboczyłyśmy z drogi, nie było żadnych problemów. Jeśli wyruszymy z  schroniska odpowiednio wcześnie i nie ryzykujemy wędrówek po zmierzchu, wędrówka po tarasach dostarczy wyłącznie pozytywnych emocji.
Będąc na tarasach koniecznie skosztujcie ryżu zapiekanego w bambusie. Danie trzeba zamówić trochę wcześniej (jeśli na kolacje, to najlepiej w porze lanchu)- naprawdę warto i pewnie jest to jedyne miejsce, gdzie można zjeść tak przyrządzony ryż. Przeznaczając na zwiedzanie tarasów dwa dni nie musimy się spieszyć i naprawdę możemy delektować się wspaniałymi widokami.

Rejs po rzece Li


Guilin jest też świetną bazą wypadową do tego, aby wybrać się w rejs po rzece Li. Rafting łodzią bambusową po jednej ze spokojnych odnóg rzeki jest bardzo relaksujący i warto taką przyjemność sobie zafundować. Koniecznie skuście się na skosztowanie ryb przyrządzanych na grilu i oferowanych przy brzegach rzeki – ceny dla „białego człowieka” są oczywiście specjalne, ale można się trochę potargować. Ryba smakuje wyśmienicieJ
Na rejs głównym nurtem rzeki lepiej wybrać większą łódź i bez lęku o utratę życia w nurtach rzeki Li oddać się podziwianiu przedziwnych kształtów skał kresowych wśród których wije się rzeka. Niestety nie starczyło nam czasu na zwiedzanie podobno urokliwego Youngshuo – może następnym razemJ

Z wyprawy do Chin przywiozłyśmy naprawdę cudowne wspomnienia i niesamowite wrażenia. Chińczycy są uczynni i chętni do pomocy, aczkolwiek normalną koleją rzeczy jest, że w rejonach turystycznych dla Europejczyków są specjalne ceny i trzeba się po prostu targować. „Białych” turystów w Chinach jest chyba ciągle niewielu (przypuszczam, że odstraszająco działają trudności w komunikacji językowej) i stanowimy niewątpliwą atrakcję – nie zdziwcie się więc, gdy ktoś zrobi wam zdjęcie „z ukrycia” albo wręcz poprosi o możliwość zrobienia sobie z wami zdjęcia.